środa, 11 lipca 2012

W oparach absurdu

Gdyby Alicja urodziła się w czechosłowackiej Krainie Czarów, miałaby na imię Waleria. „Valerie a týden divů” jest swoistą wariacją na temat Alicji właśnie, z elementami baśni o Czerwonym Kapturku. Film nakręcony w 1970 roku na podstawie książki Vitezslava Nezvala, czeskiego poety surrealisty. Nezval pisał nie tylko poezje, i nie tylko dla dorosłych. Dawno temu ukazała się jego książka dla dzieci w przekładzie Anny Kamieńskiej: „Rzeczy, kwiaty, zwierzęta i ludzie.” Zilustrował ją Zdzisław Witwicki – ten od krasnala Hałabały i wróbelka Elemelka. Nezval wespół z Witwickim świetnie wczuli się w mentalność dziecka, pokazując jego zachwyt i radosne dziwienie się światu; temu wszystkiemu co dla dorosłego jest oczywiste, a dla dziecka niekoniecznie.



„Waleria i tydzień dziwów” to raczej baśń dla dorosłych, metaforyczna, z zawikłana symboliką. Film cudownie surrealistyczny, uwodzący nierzeczywistym onirycznym klimatem: poetycko-malarska wizja lata i jesieni, niesamowita muzyka (Lubos Fiser). Zachwycająca, delikatna Jaroslava Schallerova w roli trzynastoletniej Walerii, bladolica babcia goniąca za wieczną młodością, szukająca das Ewig-Wiebliche, za którą przyjdzie jej drogo zapłacić. Pojawią się wampiry, przeszłość ukryta za wykrzywionym obliczem maski, muzykanci, kuglarski ślub, dwuznaczna miłość. Podświadomość dojrzewającej, niewinnej jeszcze Walerii jest jak tygiel, w którym mieszają się religia, strach, miłość i tortury, subtelna erotyka i obrazoburcze widowiska, groteska i horror. Wielokrotnie w ciągu filmu będą pojawiać się perłowe kolczyki, które w pierwszej scenie zostaną skradzione śpiącej Walerii.



Druga Alicja pojawia się w kolejnym czeskim filmie: „Coś z Alicji" w reżyserii Jana Švankmajera. To chyba jedna z najoryginalniejszych ekranizacji powieści Carrolla, jaką do tej pory widziałam. Próżno szukać tam logiki (no chyba, że logiki snu) i do końca nie wiadomo, w jakie tarapaty znowu wpakuje się Alicja. Dziewczynka spotyka jeszcze więcej dziwnych stworzeń, a podróż jest bardziej niebezpieczna. Przerażający, wredny królik bez przerwy kłapiący zębami, stary stół pośrodku pola, niekończący się lot w dół króliczej nory czy drzwi w drzwiach, czyli surrealizm w czystej postaci. Nie tylko dla wielbicieli Alicji, również dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji poznać Švankmajera.





środa, 20 czerwca 2012

W moim magicznym domu

    Najpierw był "Dom pod kasztanami", nagroda za udział w konkursie "Świerszczyka". I moje pierwsze spotkanie z Szancerem, które ukształtowało mój dziecięcy gust w zakresie ilustracji. W domu pod kasztanami dzieją się różne dziwy: pręgowany kot zamienia się w tygrysa, szare polne kamienie migoczą w kałuży stając się drogocennymi kamieniami. Z kredensu wychodzi dziadek Dzwonnik, czarownica mieszka w dziupli. (recenzja)














      Jak ja bardzo chciałam trafić do takiego starego domu, gdzie magia mieszka w zakurzonych kątach, w skrzypiącej szafie chowają się baśnie, a stary piec opowiada historie wypalone na kaflach. I trafiłam, na dość długo. Ale teraz dom opustoszał i stoi zamknięty na cztery spusty. Taka tam melancholia, jak "Za Złotą Bramą." Skończyło się dzieciństwo, nieodwołalnie. Szkoda, że nie jestem Faustem. Czy też Faustyną;) Ale i tak będę tam wracać. (recenzja)





     A dziś pewna dobra dusza zaprowadziła do małego antykwariatu, co to przycupnął pod schodami. Czasu nie starczyło, ale jeden skarb znalazłam, za parę groszy. Czytać będę, czytać!:)


poniedziałek, 21 maja 2012

Zingaro

     Przypadkiem włączyłam telewizor. Przypadek okazał się nader szczęśliwy, bo akurat trafiła się perełka: jeden z moich ulubionych reżyserów - Tony Gatlif i jego "Korkoro": cygański tabor, wolność, Porajmos i piękna muzyka. O eksterminacji tego ludu mówi się i pisze rzadko ("I skrzypce przestały grać" - trochę zapomniany film, ale warto poszukać), a przecież ich los był równie tragiczny, jak los Żydów. Ale Gatlif to przecież potomek Romów, któż inny umiałby tak dobrze i wiernie oddać naturę wędrownego ludu o smagłej skórze? Nie można zapominać o Jerzym Ficowskim, nieżyjącym już, wybitnym znawcy m.in. kultury romskiej i żydowskiej. To jemu zawdzięczamy popularyzację tak niepopularnego tematu. I piękną książkę (recenzja):



Koniecznie trzeba przeszukać wirtualną czytelnię Muzeum Regionalnego w Tarnowie. Mają mnóstwo ciekawych publikacji (zasoby). A ja czekam z niecierpliwością na "Papuszę", a o Zingaro napiszę za czas jakiś:)

środa, 16 maja 2012

Cud cudów:)

    Chodziłam za tą książką dość długo. Najpierw szukałam w antykwariatach, potem na aukcjach. Ale ciągle coś było nie tak: cena, jakość, kolory... W końcu zaświtała mi myśl, że miło byłoby, gdyby ktoś oddał ją do   biblioteki. Bo w bibliotece jest specjalny regał dla porzuconych książek - zostawiamy te, ktorych nie chcemy, znudziły nam się, albo po prostu chcemy się ich pozbyć. I wczoraj miałam przeczucie. Nie bardzo miałam czas, ale weszłam do biblioteki, kierując się ku wspomnianemu regałowi. I co znalazłam? Ano właśnie... Marzenia się spełniają:)


poniedziałek, 7 maja 2012

I piękne, i smutne


   

Są takie książki, które nie dają o sobie zapomnieć. Wraca się do nich często, albo one same odnajdują czytelnika. Wciąż myślę o "Zwierzoczłekoupiorze". Czytaniu towarzyszyło niepokojące uczucie, że coś jest nie tak, że ten wszechwiedzący demiurg, jakim jest autor, zrobi mnie w konia. Podobnie czułam się oglądając "Pociąg życia". I moje obawy sprawdziły się w finałowej scenie...
Więcej tutaj: recenzja

niedziela, 6 maja 2012

Moje Alicje

       Są cztery. Każda stoi na innej półce. Niełatwo je znaleźć, a zdjąć jeszcze trudniej, zwłaszcza gdy pośrodku rozsiadł się pająk i ani myśli zrezygnować z tkania sieci. Te dwie mają niewielki format: jedna z kolorowymi ilustracjami Olgi Siemaszko, druga po angielsku ze wstępem po rosyjsku. Każda inna, ale podobają mi się wszystkie.